- Bo widzisz… ty w ogóle nie rozumiesz istoty kobiecości –
Wyjąkałam czy też niemal wyrecytowałam patetyczną frazę ostatkiem swoich
sił, czując, że moje myśli szamocą się w spazmatycznych konwulsjach w
granicach mojego mózgu, chcąc wyjść, wykrzyczeć całe zauważone zło w
jego postrzeganiu świata, a przynajmniej świata kobiet… „Uspokój się” –
powtórzyłam do siebie we własnej głowie, odpalając nieporęcznie
papierosa i szamocąc się niemiłosiernie w stosach tiuli i koronek.
Obrzydliwie przeczerwona sukienka fałdami opadała na podłogę, krępując
swobodne poruszanie się, a jej seksowny gorset z niesłabnącą lubością
uciskał moje piersi. Zatęskniłam za swoją szufladą ze stertą sportowych
szaro-czarnych staników. „ Przez kilka lat nie udusiły mnie papierosy to
udusi sukienka.” – Pomyślałam gorączkowo, zaciągając się przeokropnym
dymem tytoniowym. Kochałam jego obrzydliwy, odurzający smak. Ze
wszystkich trucizn wymyślonych przez ludzkość papierosy były moją
ulubioną. Zabijały powoli, ale precyzyjnie. Dopadały swoją ofiarę
delikatnie, dając jej czasami nawet ułudne poczucie przyjemności; jednak
zawsze, ale to zawsze działały z podniesiona głową, pewnością
zwycięstwa i niezachwianym poczuciem wyższości! Któż w końcu z palaczy
nie wiedział, że zmierza w objęcia śmierci? A jednak… Papierosy to
trucizna bezczelna! Zabijająca ze ślepiami utkwionymi w twarzy ofiary.
Stąd moje uwielbienie dla nich. Cześć oddawana papierosom była w istocie
czczeniem bezczelności… No i stąd też w moim życiu ten stojący przede
mną mężczyzna czy też raczej chłopiec; to nic, które nie potrafiło
wyłuskać sensu z moich zdań; ta miernota, która jednak posiadała…
bezczelność, uzależniającą i pochłaniającą bezczelność wobec samego
życia. Kpił ze śmieszności i powagi, miłości i nienawiści, istnienia i
śmierci … Czasami miałam wręcz nieodparte wrażenie, że w swej nicości i
marności kpi nawet ze mnie.
- No proszę. To wyjaśnij mi czym jest
ta twoja wzniosła, wychuchana i idealna kobiecość…? – wypowiedział
jednym tchem, a ja pokręciłam z niesmakiem głową.
- Kiedy ona
właśnie nie jest wzniosła… ani idealna… ani nawet wychuchana. I nie ma
co rozumieć. Albo wiesz czym jest albo nie wiesz. Ty ewidentnie
reprezentujesz to drugie stanowisko. – Chuchnęłam mu dymem w twarz, ale
nie zraziło go to do dalszej dyskusji. „Szlag by trafił tych wszystkich
projektantów mody balowej czy jak jej tam.” – Pomyślałam nerwowo,
odgarniając na bok falbany sukni, które powoli wplątywać zaczęły mi się w
czubek obcasa od szpilki.
- Oczywiście. Ja muszę wszystko
wiedzieć. Przewidywać twoje myśli. Najlepiej odbierać je telepatycznie… -
zaczął swój długi bezsensowny wywód, ale ja już dalej nie słuchałam.
Spojrzałam za okno. Była noc. Księżyc stał w pełni. „Boże, jak ja
nienawidzę blasku księżyca!” – Pomyślałam. Fakt - nienawidziłam go
jeszcze bardziej niż zachodów słońca. Księżyc i słońce to esencja kiczu;
przeromantycznionej romantyczności, jakby mało było okazji do bycia
romantycznym w życiu codziennym. Za to samo nie znosiłam róż.
Zdecydowanie wolałam orchidee albo chociaż tulipany w ich soczystej
delikatności, którą całe były nasączone.
- Jak można lubić róże? –
Wypowiedziałam w końcu głośno jakby sama do siebie, ale oczywiście on
także to usłyszał i spojrzawszy na mój wzrok utkwiony w księżycu na
chwilę zamilkł, aby za moment dodać z właściwym dla siebie wyrzutem:
-
Ty w ogóle mnie nie słuchasz! – Postanowiłam nie wypowiadać słów, które
w tym momencie cisnęły mi się na usta, ale z jakąś dziwną i złowieszczą
lubością, pomyślałam że często go nie słucham, bo gdybym miała słuchać
wszystkich jego żali nie przetrwalibyśmy ze sobą nawet jednego dnia.
Głośno zaś dodałam:
- Róże są okropne.
- Kochanie o co ci
chodzi z tymi różami i z tą kobiecością? – Usłyszałam nagle jego głos
jakby już nieco łagodniejszy. „No i odpuszcza.” – Pomyślałam. – „Zawsze
jednak najważniejszy jest święty spokój, notorycznie z nim przegrywam.”
Zgasiłam papierosa i jeszcze raz spojrzałam na zdecydowanie za bardzo
rozgwieżdżone niebo.
- Bo widzisz… Orchidee i bielizna sportowa
też są porządku. Grunt to poznać osobę, a nie jej kulturowo określone
miejsce i gusta. Kobiecość to codzienność. – Jego mina nagle także
złagodniała podobnie jak wcześniej ton głosu, a dłonie objęły mnie wpół.
-
Rozumiem cię – jakby wyjaśnił, spoglądając mi w oczy. Postanowiłam
pominąć fakt, że nie do końca byłam tego pewna i wysiliłam się na nieco
spłaszczony uśmiech. – Możesz być pewna, że jesteś dla mnie jedyna w
swoim rodzaju… - zaczął kontynuację swej patetycznej wypowiedzi, a potem
urwał, aby musnąć mnie wargami – Spójrz… Księżyc dziś w pełni. Nie
psujmy sobie tego wieczoru. Chodźmy obejrzeć rozgwieżdżone niebo. –
Przytuliłam się do niego z poczuciem zmęczenia i wyczerpania. Z
poczuciem, że musi mi wystarczyć w życiu bezczelność, bo przecież nic
nie zrozumiał.. I już półszeptem nawet nie spoglądając na jego twarz
powiedziałam:
- Chodźmy. Pełnie księżyce są przecież takie romantyczne…
P.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz