niedziela, 9 grudnia 2012

Kobiecość


Zuza Krajewska
- Bo widzisz… ty w ogóle nie rozumiesz istoty kobiecości – Wyjąkałam czy też niemal wyrecytowałam patetyczną frazę ostatkiem swoich sił, czując, że moje myśli szamocą się w spazmatycznych konwulsjach w granicach mojego mózgu, chcąc wyjść, wykrzyczeć całe zauważone zło w jego postrzeganiu świata, a przynajmniej świata kobiet… „Uspokój się” – powtórzyłam do siebie we własnej głowie, odpalając nieporęcznie papierosa i szamocąc się niemiłosiernie w stosach tiuli i koronek. Obrzydliwie przeczerwona sukienka fałdami opadała na podłogę, krępując swobodne poruszanie się, a jej seksowny gorset z niesłabnącą lubością uciskał moje piersi. Zatęskniłam za swoją szufladą ze stertą sportowych szaro-czarnych staników. „ Przez kilka lat nie udusiły mnie papierosy to udusi sukienka.” – Pomyślałam gorączkowo, zaciągając się przeokropnym dymem tytoniowym. Kochałam jego obrzydliwy, odurzający smak. Ze wszystkich trucizn wymyślonych przez ludzkość papierosy były moją ulubioną. Zabijały powoli, ale precyzyjnie. Dopadały swoją ofiarę delikatnie, dając jej czasami nawet ułudne poczucie przyjemności; jednak zawsze, ale to zawsze działały z podniesiona głową, pewnością zwycięstwa i niezachwianym poczuciem wyższości! Któż w końcu z palaczy nie wiedział, że zmierza w objęcia śmierci? A jednak… Papierosy to trucizna bezczelna! Zabijająca ze ślepiami utkwionymi w twarzy ofiary. Stąd moje uwielbienie dla nich. Cześć oddawana papierosom była w istocie czczeniem bezczelności… No i stąd też w moim życiu ten stojący przede mną mężczyzna czy też raczej chłopiec; to nic, które nie potrafiło wyłuskać sensu z moich zdań; ta miernota, która jednak posiadała… bezczelność, uzależniającą i pochłaniającą bezczelność wobec samego życia. Kpił ze śmieszności i powagi, miłości i nienawiści, istnienia i śmierci … Czasami miałam wręcz nieodparte wrażenie, że w swej nicości i marności kpi nawet ze mnie.

- No proszę. To wyjaśnij mi czym jest ta twoja wzniosła, wychuchana i idealna kobiecość…? – wypowiedział jednym tchem, a ja pokręciłam z niesmakiem głową.
- Kiedy ona właśnie nie jest wzniosła… ani idealna… ani nawet wychuchana. I nie ma co rozumieć. Albo wiesz czym jest albo nie wiesz. Ty ewidentnie reprezentujesz to drugie stanowisko. – Chuchnęłam mu dymem w twarz, ale nie zraziło go to do dalszej dyskusji. „Szlag by trafił tych wszystkich projektantów mody balowej czy jak jej tam.” – Pomyślałam nerwowo, odgarniając na bok falbany sukni, które powoli wplątywać zaczęły mi się w czubek obcasa od szpilki.
- Oczywiście. Ja muszę wszystko wiedzieć. Przewidywać twoje myśli. Najlepiej odbierać je telepatycznie… - zaczął swój długi bezsensowny wywód, ale ja już dalej nie słuchałam. Spojrzałam za okno. Była noc. Księżyc stał w pełni. „Boże, jak ja nienawidzę blasku księżyca!” – Pomyślałam. Fakt - nienawidziłam go jeszcze bardziej niż zachodów słońca. Księżyc i słońce to esencja kiczu; przeromantycznionej romantyczności, jakby mało było okazji do bycia romantycznym w życiu codziennym. Za to samo nie znosiłam róż. Zdecydowanie wolałam orchidee albo chociaż tulipany w ich soczystej delikatności, którą całe były nasączone.
- Jak można lubić róże? – Wypowiedziałam w końcu głośno jakby sama do siebie, ale oczywiście on także to usłyszał i spojrzawszy na mój wzrok utkwiony w księżycu na chwilę zamilkł, aby za moment dodać z właściwym dla siebie wyrzutem:
- Ty w ogóle mnie nie słuchasz! – Postanowiłam nie wypowiadać słów, które w tym momencie cisnęły mi się na usta, ale z jakąś dziwną i złowieszczą lubością, pomyślałam że często go nie słucham, bo gdybym miała słuchać wszystkich jego żali nie przetrwalibyśmy ze sobą nawet jednego dnia. Głośno zaś dodałam:
- Róże są okropne.
- Kochanie o co ci chodzi z tymi różami i z tą kobiecością? – Usłyszałam nagle jego głos jakby już nieco łagodniejszy. „No i odpuszcza.” – Pomyślałam. – „Zawsze jednak najważniejszy jest święty spokój, notorycznie z nim przegrywam.” Zgasiłam papierosa i jeszcze raz spojrzałam na zdecydowanie za bardzo rozgwieżdżone niebo.
- Bo widzisz… Orchidee i bielizna sportowa też są porządku. Grunt to poznać osobę, a nie jej kulturowo określone miejsce i gusta. Kobiecość to codzienność. – Jego mina nagle także złagodniała podobnie jak wcześniej ton głosu, a dłonie objęły mnie wpół.
- Rozumiem cię – jakby wyjaśnił, spoglądając mi w oczy. Postanowiłam pominąć fakt, że nie do końca byłam tego pewna i wysiliłam się na nieco spłaszczony uśmiech. – Możesz być pewna, że jesteś dla mnie jedyna w swoim rodzaju… - zaczął kontynuację swej patetycznej wypowiedzi, a potem urwał, aby musnąć mnie wargami – Spójrz… Księżyc dziś w pełni. Nie psujmy sobie tego wieczoru. Chodźmy obejrzeć rozgwieżdżone niebo. – Przytuliłam się do niego z poczuciem zmęczenia i wyczerpania. Z poczuciem, że musi mi wystarczyć w życiu bezczelność, bo przecież nic nie zrozumiał.. I już półszeptem nawet nie spoglądając na jego twarz powiedziałam:
- Chodźmy. Pełnie księżyce są przecież takie romantyczne…

P.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz