czwartek, 18 kwietnia 2013

„Chcę być kochana tak jak chcę” czyli „uważaj, czego pragniesz, bo jeszcze ci się to spełni”


Tytuł: Chcę być kochana tak jak chcę


Autorki: Katarzyna Miller, Ewa Konarska


Data pierwszego wydania: 2005





            Chcę być kochana tak jak chcę” Katarzyny Miller i Ewy Konarskiej to książka, poruszająca tak wiele istotnych wątków, że można by na jej temat napisać co najmniej kilka kolejnych książek. Nie będę jednak aż tak ambitna i napiszę tylko trochę i tylko o zupie,        a może aż o zupie… I trochę o iluzji… Można by oczywiście o wiele wznioślej, bo to jest opowieść i o kochaniu i o przyjaźnieniu się; o łzach i o uśmiechu; o rodzicielstwie                   i o dzieciństwie. Można by… Te cudowne opowiastki o człowieku są jednak w gruncie rzeczy nie o jego wzniosłości, lecz o zwyczajności, nie o tym jak zdobyć Mount Everest, ale właśnie – jak ugotować zupę, więc niech i opowieść o nich pozostanie zwyczajna…

„Nieszczęśliwi z powodu niespełnienia iluzji jesteśmy tak długo, jak długo tę iluzję hodujemy.”(s. 166)


Helen Chadwick

No przecież każda dziewczynka chce być księżniczką, taką 
w złotogłowiu, noszoną na rękach i podziwianą. Taką, która mieszka 
w pięknym zamku
 z trzystoma komnatami i obszernym, bogato zdobionym dziedzińcem. I żeby jeszcze jakiś książę się znalazł… Albo nawet nie „jakiś”, tylko sławny, przystojny książę 
z przepięknym białym rumakiem i pozłacaną karocą wykonaną specjalnie dla nas. Każda dziewczynka, albo prawie każda – 
co by nie uogólniać – pragnie złotogłowia i nic by w tym pragnieniu złego nie było, gdyby marzenia 5-latki nie przekładały się na życie dorosłej kobiety. Katarzyna Miller mówi wprost: „Z marzeniami jest tak, że im jest nam gorzej, tym bardziej marzenia odstają od rzeczywistości. To jest coś czego się też w szkołach nie mówi, a warto by było. Dziecko nieszczęśliwe sięga po świat nierealny, w którym jest dalece, dalece kimś innym niż w rzeczywistości. Im mu tu smutniej, tym bardziej jest tam królewiczem, królewną, księżniczką, rycerzem, wróżką, boginią, gwiazdą, supermenem, słowem: kimś wyjątkowym…” (s. 89) No i właśnie z tych niedokochanych księżniczek wyrastają potem niedokochane kobiety. Takie co to niby świetnie sobie w życiu radzą, ale ich dusza jest podziurawiona, zżerana przez czarną otchłań i nękana przez wieczny głód, którego żadna pożywka zaspokoić nie może. Już nie księżniczki, ale panie doktorantki, profesorki, modelki ze światowego wybiegu,  aktorki i poetki; żyjące w świecie nigdy nie zaspokojonych pragnień, bo wybiegi francuskie jeszcze daleko, a i robienie profesury trochę trwa...          No i wspaniałego księcia również nie widać… Zamiast tego trafiają nam się raczej wybrakowane żaby, których żaden pocałunek nie odmienia. Powoli zmniejsza się zaufanie do samej siebie, a w sercu przeważa raczej brak niż pełnia, którą na próżno staramy się wypełnić: czekoladą, uśmiechem, nową parą butów czy - co najczęściej się zdarza – obecnością drugiego człowieka. Ludzie nas zawodzą, a świat okazuje się niewdzięczny.     A przecież my… My zasłużyłyśmy na to wszytko! My księżniczki z surrealistycznych światów, mieszkające w zamkach zbudowanych z efemerycznego kamienia…


„Miłość nasza ogromna, miłość nasza nieprzytomna…” (s. 43) – Tak Katarzyna Miller         i Ewa Konarska zatytułowały jeden              z rozdziałów znajdujący się w opisywanej tutaj książce, który opowiada o… Zgadnijcie o czym… - O miłość! I słusznie zatytułowały, bo cudowne, wyjątkowe księżniczki potrzebują miłości niebagatelnej, miłości przez wielkie „M”! Ale jak zauważa Katarzyna Miller „Jest zasadnicza różnica między nieprzytomnym stanem bycia zalaną marzeniem o wszechogarniającej MIŁOŚCI a pokochaniem kogoś.” (s.44) Nieprzytomna miłość to uczucie wieku nastoletniego i jemu właściwe, bo to właśnie wtedy po raz pierwszy dotykamy świata, a może nawet samego życia. Jeżeli zaś doświadczamy tego stanu w życiu dojrzałym i rozlewamy go na całe nasze istnienie to w rzeczywistości żadnej dojrzałości w nas nie ma, a jedyne co w ten sposób uzyskujemy to powiększenie pustki. A to przede wszystkim z dwóch powodów…


Po pierwsze i najważniejsze – niedojrzała kobieta czyli w zasadzie dziewczynka ma tendencję do wybierania niedojrzałych mężczyzn czyli w zasadzie chłopców. Ile razy bym zresztą o tym nie myślała, przypomina mi się taki oto dialog przeprowadzony pomiędzy mną, a moją znajomą parę lat temu: Pytam ją: „Ale dlaczego Ty go właściwie kochasz? Dlaczego chcesz z nim być? Przecież to sukinsyn.” Na co ona niewzruszenie odpowiada mi: „No właśnie dlatego.” Nie każda z nas ma odwagę aby się do tego przyznać. Nie każda z nas w ogóle jest w stanie to dostrzec, ale to my same kreujemy nasze nieszczęśliwe, pełne rozpaczy związki, poczynając od samego początku – od wyboru partnera. W książce, o której tutaj mowa Ewa Konarska opisuje niezwykle sugestywną scenę, która głęboko utkwiła mi w pamięci. Pisze ona: „Wyobraź sobie małą dziewczynkę na balkonie, a poniżej trzystu facetów ukrytych pod czarnymi parasolami. Ona bez pudła wybierze spośród nich tego właściwego, wskazując na czarny parasol  trzeci od lewej w piętnastym rzędzie, i powie: ON! I to będzie ten <słuszny>, najgorszy z możliwych wybór.” (s. 16) Ta scena w genialny sposób oddaje rzeczywistość dorosłych małych dziewczynek. Przyciągamy się jak magnesy, znajdujemy siebie na oślep z zawiązanymi opaskami na oczach, my – dorosłe dzieci, roszczeniowe i pragnące wielkiej miłości, ale nie posiadające jej we własnym wnętrzu… Niedokochani rycerze łatwo znajdują niedokochane księżniczki, bo jak piszą autorki książki – one bardzo wiele w siebie inwestują – żmudnie budują swoją świetność, upiększają wygląd, wabią… Tylko, że inwestycja ta nie jest inwestycją w budowanie człowieka tylko posągu – martwej, nierealnej mumii, która niewiele ma wspólnego z człowieczeństwem. W rzeczywistości nie inwestują one w siebie – w swoje „ja”, w swój rozwój emocjonalny, w swoje potrzeby… Nie uczą się siebie kochać ani sobą opiekować. One inwestują w zwabianie czy też w przyciąganie ludzi, którzy zaopiekują się nimi za nie. Jak zauważa Katarzyna Miller jest to sytuacja podobna do takiej w której zamiast poświęcać czas i energię na naukę obierania ziemniaków, aby móc ugotować sobie obiad, poświęcalibyśmy je, aby szukać kogoś kto zrobi to za nas – dość marnotrawne i na dłuższą metę mało efektywne.
 
Zuza Krajewska i Bartek Wieczorek

Drugim Powodem jest zaś fakt, że ów książę wcale nam tych wewnętrznych dziur nie zasklepi. Nie wypełni tkwiącej w nas pustki, ponieważ on po prostu takich mocy nie posiada. Dochodzi więc do sytuacji, w której księżniczki całe swe istnienie wypełniają swoimi książętami, pragnąc, aby ci uratowali je i uchronili przed bólem, lękiem i bezradnością, ale oni tego nigdy nie dokonają, bo jak zauważa Katarzyna Miller: „Tej przestrzeni na NIEGO wcale nie wypełniasz nim realnym, tylko swoim idealizującym wyobrażeniem na temat tego, jaki to ON jest cudowny. I to też skazuje cię na niechybne rozczarowanie, nie mające nic wspólnego z tym panem.” (s. 46) Tak właśnie rodzą się tragedie i padają w proch nasze wewnętrzne, małe światy. Pytanie brzmi: Czy możemy mieć o to pretensje do naszych książąt? Czy ktokolwiek może przeniknąć do mojego życia? Czy może poczuć moją rozpacz i osamotnienie, gdy stoję nad brzegiem swej przepaści? Wiele z nas chciałoby odpowiedzieć na to pytanie twierdząco, ale nie tylko książęta, lecz ludzie w ogóle nie służą do zasklepiania dziur. Służą do czegoś innego…


„- Ludzie zapomnieli o tej prawdzie – rzekł lis. – Lecz tobie nie wolno zapomnieć. Stajesz się odpowiedzialny na zawsze za to, co oswoiłeś” (Antoine De Saint-Exupery, "Mały Książę")

Claude Cahun

Odwołując się do powyższego cytatu, należy zadać pytanie: Na ile odpowiadamy za naszych oswojonych przyjaciół? To ważne pytanie dla tych wyjątkowych księżniczek… I książąt zresztą też, bo i w przyjaźni zaciera nam się granica pomiędzy iluzją, a rzeczywistością. Zmorą naszych przyjaciół jest poczucie winy i  poczucie „nadodpowiedzialności” za dorosłe dzieci, które oni pokochali, a dorosłe dzieci potrafią wzbudzać poczucie winy i lęk, potrafią manipulować… Nie z wyrachowania… raczej ze strachu, lęku przed odrzuceniem i samotnością. Przed tym, że ktoś zniszczy ich skrzętnie wymalowane i wychuchane niebo przyjaźni doskonałej, w której nie ma granicy między „ja” i „ty”. Dorosłe dzieci żyją przekonaniem, że symbioza w przyjacielskich związkach jest koniecznością, a rozdzielenie karą. Ta nigdy niezaspokojona potrzeba zlania się w jedno z drugim człowiekiem jest potrzebą dziecięcą, potrzebą wieku niemowlęcego. Kształtujemy więc naszych przyjaciół na podobieństwo rodziców. Dobrze ich sobie zresztą do tego dobieramy. Z pewnością nie są to ludzie z przypadku, ale ci, którzy  potrzebę posiadania przez nas dodatkowego rodzica, dobrze zaspokajają. Miller mówi jednak o tym, że szukanie w przyjaciołach matki czy ojca nieuchronnie niesie za sobą widmo porzucenia i zdrady, bo tej roli nikt ostatecznie nie udźwignie. Nie oznacza to oczywiście, że przyjaźń nie niesie ze sobą zobowiązań, gdyż odnosząc się do przytoczonego wcześniej fragmentu „Małego księcia” Miller pisze: „Oswoiłeś mnie więc teraz za mnie odpowiadasz – mówi lis. Ja bym się pod tym <odpowiadasz za mnie> w pełni nie podpisała, bo nikt za nikogo nie odpowiada, czyli nie odpowiadam za ciebie wobec innych jednak odpowiadam za ciebie wobec siebie. I pewnych rzeczy mi wobec ciebie nie wolno, a pewne trzeba. Tu rzeczywiście pojawiają się powinności, pewnego rodzaju zobligowanie(…) Jeśli ja dla ciebie czegoś się wyrzekam, z czegoś rezygnuję, podejmuję jakiś wysiłek, dbam o coś twojego, co muszę włączyć w swój normalny tok życia, a czego nie musiałabym robić, czyli pewna pula mojej energii jest związana tym, że ty istniejesz na świecie…” (s. 239) Być może właśnie dlatego „Prawdziwych przyjaciół ma się w życiu niewiele.”(s.237) Przyjaźń to też swego rodzaju związek, który się rozwija bądź psuje, wzrasta bądź umiera, o który trzeba dbać. Iluzja niedokochanych dzieci niesie za sobą jednak przekonanie, że przyjaciel ma nas wychować, że musi być przy nas zawsze i wszędzie – spolegliwy opiekun – to nasza wizja, którą za pomocą czarodziejskiej różdżki zamienić pragniemy w nasze przeznaczenie. Stajemy się matrycami uzależnień, wijąc pajęcze sieci dla naszych niewolników. Zamiast kochać – wymagamy: obecności, uznania, podziwu; a przecież, powtarzając za filozofią dialogu, pamiętać należy, że ten drugi człowiek jest inny i, że trzeba się umieć otworzyć i umieć wsłuchać w tego Innego. Może się bowiem zdarzyć, że spędzimy z kimś całe życie nigdy go tak naprawdę nie spotykając… Nie spotykając w dialogu… Może się zdarzyć, że nigdy się na niego nie otworzymy, nie poznamy jego wnętrza, nie zrozumiemy.. Drugi człowiek to inny świat, który nie służy do zasklepiania dziur, ale do wzbogacania nas – do powiększania naszego doświadczenia, budzenia w nas człowieczeństwa poprzez wypełnienie plejadą emocji. Jak mówi Katarzyna Miller: drugi człowiek nie jest naszym ratownikiem, ale może czasami nam pomóc…


            Co zaś się jeszcze tyczy w tym kontekście miłości to pamiętać należy, że prawdziwa miłość i prawdziwy związek  tworzy się z prawdziwych ludzi, a nie z bajkowych książąt i księżniczek, a celem tych związków nie jest uczynienie nas na wieczność i w jedynie słuszny sposób szczęśliwymi, co oczywiście wcale nie oznacza, że do naszego szczęścia przyczyniać się nie mogą. Nie należy jednak zapominać, że jest to tylko jego element, a ponadto związek szczęśliwy buduje się na szczęściu, które już wcześniej w sobie nosimy. Nieszczęśliwi ludzie z dziurami w duszy nie stworzą szczęśliwego związku, bo to tak jakby z mandarynki i pomarańcza chcieć wycisnąć sok marchewkowy. Katarzyna Miller w przepiękny sposób podsumowuje te myśl, pisząc: „Jeżeli młoda dziewczyna marzy o tym, że jej braki, ból i pustka, wszystkie uczucia, które mają swój początek w swym rodzinnym domu, zostaną wypełnione przez ukochanego, jest dość wyraźnie skazana na to, że jej się to nie uda. Gdyby wiedziała, że najpierw musi włożyć sporo własnej pracy, nauczyć się odczuwać zadowolenie z tego, co ma i co dostała w życiu, a dopiero potem szukała partnera do dzielenia się tym, wówczas albo by go znalazła, albo nie byłaby nieszczęśliwa, gdyby go nie znalazła. Tu jest ta istotna różnica: między dzieleniem się czymś, co się ma, a pragnieniem dostania od kogoś czegoś, co wypełni wewnętrzna pustkę, brak, cierpienie i tęsknotę. Zobacz jaki smutno-śmieszny paradoks: chcemy się zakochiwać z powodu nieszczęścia.” (s. 88) Szczęście ma zaś różne oblicza i jego bogactwo objawiać się może w naszym życiu na różne sposoby. Należy o tym pamiętać, gdyż „Chwieje się wszystko, jeżeli jest tylko jeden model, jedno pragnienie, jedno wyobrażenie szczęścia. Bo gdy się rozejrzymy po świecie, to zobaczymy, że ten model nie jest modelem jedynym i nigdy nie był.” (s. 84)


            Było trochę o iluzji to powinno być i o zupie. Tych kształtów iluzji, które zostały tutaj poruszone było w istocie niewiele. W rzeczywistości jest ich o wiele więcej i warto zapytać samą siebie na ile rzeczywiście przyrównujemy nasze życie do marzenia , a na ile do doświadczenia. (s. 89) Czy, aby na pewno nie pragniemy ciągle zdobywać Mount Everestu? Czy nie lepiej byłoby zamiast tego po prostu ugotować zupę? Bo jak mówi Miller: „…zupa jest twoim domem, a Mount Everestu nie ma. Ty go sobie wymyślasz jak dziecko, które jak mu jest beznadziejnie, wymyśla bycie królową Pakistanu… Ale zupa jest. Realna. I ty jesteś autorką zupy.” (s. 104) Warto zatem wymyślić sobie własną zupę – bliską nam i realną, ale zanim to uczynimy warto najpierw w ogóle zacząć tej zupy pragnąć zamiast marzyć o byciu księżniczką, bo w marzeniu o zamku i rycerzu tkwi ułuda zaś jego spełnienie w życiu realnym okupione jest koniecznością uczynienia z siebie posągu i ciągłym marnotrawieniem czasu na jego przystrajanie, a wewnętrzna pustka przez to tylko się powiększa… Aby dotknąć istnienia musimy żyć tu i teraz, poznawać je w chwili obecnej i osadzać siebie w realności. Pragnienie zwyczajności pozwala zasklepić pustkę i poczuć się szczęśliwym. Dlatego warto się dobrze zastanowić nad tym czego pragniemy – bajki czy prawdziwego życia. Prawdziwe życie bowiem to doświadczenie, ciąg zdarzeń, emocji. Życie to taki przebłysk, iskierka; którą możemy rozjaśnić własnym blaskiem bo każdy z nas blask ten posiada. Katarzyna Miller na pytanie kto może pokochać nas tak jak chcemy odpowiada ostatecznie krótko: - Tylko my sami możemy pokochać siebie tak jak chcemy. Dobrym początkiem na drodze do tej miłości jest kontakt ze sobą czyli w z własnymi emocjami, ale, aby ten kontakt uzyskać potrzebna jest ciężka praca i dostrzeżenia piękna w zwyczajności, „bo jak się kogoś kocha , to jest zupełnie zwyczajne. Nie ma w tym niczego nadzwyczajnego”. (s. 144) Również wtedy, kiedy kocha się samego siebie.

P.


Na podstawie: K. Miller, E. Konarska, „Chcę być kochana tak jak chcę.”, JK, Łódź 2005